Komentarze: 2
Chodzę i chodzę po pokoju gorączkowo próbując wygrzebać pod stertą ubrań i wszystkiego innego pięknie wyścielającego cały dywan, biurko, fotele i przyległości, coś czego być może zapomniałam zapakować do plecaka. W pokoju obok, tata dość głośno powątpiewa, czy cztery torby, dwie reklamówki i trzy podręczne plecaki da się zapakować do autokaru, ale przecież przy dwóch kobietach w domu NIEMOŻLIWE jest nawet nieznaczne zredukowanie tego bagażu. Przez chwilę zastanawiam się czy chce mi z grubsza doprowadzić moje otoczenie do porządku, ale za chwilę wmawiam sobie że będę się tym martwić po przyjeździe a póki co idziemy spać:)))
Droga z Lublina do Krakowa autokarem była baaaardzo wygodna, bo każdy miał dwa siedzenia dla siebie, więc wypoczęta i radosna jak skowronek obudziłam się rano:) W Krakowie przesiadka do autokaru piętrowego i już nie było tak pięknie. Fotele ściśnięte do granic możliwości, pani za mną gderała, że rozkładam fotel kiedy ona nie może ( bo ma pecha i siedzi na końcu) i tak w komfortowych warunkach i przyjemnym towarzystwie spędziłam następne 34 godziny. Dalsze 2,5 płynęliśmy promem, ale niezbyt wiele pamiętam bo spałam:) Ostatnim, najmilszym etapem naszej podróży był rejs małymi łódeczkami do samej zatoczki nad którą stał nasz hotel.
Pokoiki były bardzo przyjemne. Razem z bratem mieszkaliśmy we dwoje, aczkolwiek zmieściłoby się i troje:) bo ja spałam na małżeńskim łóżku:))) Łazienka, balkon, biurko i lusterko całkowicie zaspokajały moje potrzeby. Tuż przy hotelu był basen, a przy basenie sami ładni i opaleni faceci mówiący po francusku:) (hurra, jednak na coś się przydał!) Jeszcze ładniejsi byli Ci z Hiszpanii:) Ale że ja jakaś strasznie wybradna nie jestem...:P
Żartuje. Raczej strasznie atrakcyjna nie jestem, więc tylko popatrzeć mogłam:)
Plaże mają tam 4 metry szerokości i same kamienie, więc zazwyczaj opalaliśmy się przy basenie. Był duży, wypełniony błękitną morską wodą ( jak na filmach:) i bardzo głęboki, tak że prawie w żadnym miejscu nie dotykałam dna. Woda była tak słona, że po wyjściu, włosy były sklejone jak na lakier, a cała skóra słona, ale i tak trzeba było tam wskakiwać co 10 minut, żeby wytrzymać temperaturę na słońcu. Na kafelkach przy basenie można się było opalać, albo obserwować...:) Czasem razem z Natalią zbierałyśmy muszelki ( w końcu Zatoka Muszelek) a raz znalazłyśmy nawet pancerz raczka (pełno raczków na skałach - one się boją nas, a my ich:) Co jeszcze? Na tej wysepce wszystko się nazywa Marco Polo, począwszy od pyyyyysznych lodów (mniam), po biura podróży i inne. Nic dziwnego, w końcu tam się ten sławny podróżnik urodził. Korczulanie bardzo go kochają. Z tej miłości tak się opiekują jego domem, że wstęp jest wzbroniony i budynek grozi zawaleniem a z okien wystaje trawa. Architektura, jakby się czas zatrzymał. Białe domki z czerwonymi dachami, niemal wszystkie identyczne i przypominają mi te z filmu "Maska Zorro", ale nie wiem dlaczego, może się mylę. Oczywiście mam kupę zdjęć pod palmami (bo to taaaaakie egzotyczne:), ale fajnie wyglądały też oliwki, laury i pomarańcze. Okazało się, że plecaki można było znacząco uszczuplić, bo ani razu nie miałam na sobie nawet bluzki z krótkim rękawem (groziłoby uduszeniem w temperaturach sięgających 40 stopni), a co dopiero mówić o całej kolekcji bluz i swetrów. Wieczorami organizowano potańcówki, gdzie grano regionalną muzykę i było bardzo milutko.
Ale prawdę mówiąc... tęskniłam za domkiem więc z przyjemnością wróciłam do Lublina ( do tej przyjemności nie należał powrót autokarem). A w domciu czekała na mnie Fabcia.
Teraz będzie o postępach mojego psa. Nauczyła się aportować i kiedy chce, robi to w najsłodszy na świecie sposób, czyli przynosząc patyk wskakuje na kolana i kładzie się na moich rękach:) Jeszcze się nie nauczyła wskakiwać na łóżko, więc żeby nie czuć samotności śpi z moim i taty kapciem. Bardzo lubi mojego kota, niestety, jeszcze bez wzajemności.